Już nie pamiętam czy to był czerwiec czy też może maj – w każdym to ten czas. To jedna z akcji, które przeprowadziliśmy. Wieczorem otrzymałem telefon od znajomego, że w Hiszpanii stoi jacht, który uległ awarii. Trzeba zabrać załogę, jacht naprawić jeżeli to możliwe i przeprowadzić do kolejnego portu czarteru – Brest we Francji. Szybka decyzja, Madzia pomaga mi się pakować za 2 godziny z Katowic odjeżdża kapitan do Szczecina. Dzwonię po kumpla odbieramy go z Krakowa szybko na autostradę o 2200 spotkanie w Katowicach na stacji- Cześć, cześć, Wy na Orła, Tak, Ok. Jestem Gabriel pseudo Cobra prowadzę – Ok. Ruszamy szybki uścisk z moją Madzią – Uważaj na sibie, Ty Też – i start. Po drodze snujemy różne domysły co mogło pójść nie tak, wymieniamy informacje W Szczecinie jesteśmy na 11 w południe – Szybka kawa, przesiadka do busa i gnamy w kierunku Hiszpanii. Cała załoga to Kapitan Gabryś, ja, kurcze-kurcze ( mój kumpel) Ania, Bartek i mechanik nie pamiętam jak miał na imię. Droga bez przystanków, kierowcy zmieniają się raz za razem by jak najszybciej dotrzeć na miejsce. 12 – 15 godzin później jesteśmy w maleńkim porcie rybackim La Morus (jeżeli mnie pamięć nie myli).
Urokliwe miejsce. Załoga z jachtu zabrana bus już wraca. My w dzień naprawiamy co się da w nocy zwiedzamy, spacerujemy. Jacht ma poważne uszkodzenia, silnik przegrzany cieknie jak sito, żagle potargane- szyjemy, sterociągi w kiepskim stanie – naprawiamy. Cała hydraulika steru do przeglądnięcia. Między czasie czytamy dziennik pokładowy – przyczyny uszkodzeń stają się aż nadto dobrze widoczne. Zostawię w tym miejscu osąd dla siebie. Wymieniamy nadwyrężony takielunek. Niestety mechanik ma poważny problem, po tygodniu okazuje się że z silnikiem nic nie zrobimy. Należy go poporstu wymienić remont się nie opłaca. Szybka konsultacja z armatorem – do Brestu nie damy rady- za daleko i za mało czasu – Gdziekolwiek do większego portu tak by logistyka i zaplecze było lepsze. OK. Będzie wiec po żeglarsku od początku do końca. Przygotowujemy nasz okręt do wyjścia w morze na samych żaglach. Sprawdzamy nawigację – i w końcu ruszamy…
Tu pokłon dla Cobry za manewry portowe na samych cumach 15-sto metrową ciężką jednostką. Robiły wrażenie. Postawiony Fok już pracuje – S/Y Orzeł wychodzi na Atlantyk –wzdłuż brzegów Hiszpanii płyniemy jak najwyżej na północ ile zdążymy. Przyjemny rejs w dobrych warunkach. Docieramy do Zatoki Biskajskiej – a w niej Port La Coruna – tam zgłaszamy awaryjne wejście na żaglach i znów Gabriel pokazuje kunszt z którego tylko czerpać… Co on nie robił z tym jachtem na cumach… Zwiedzamy co tylko się da, miedzy czasie załatwiamy powrót do Polski. Czeka nas podróż do Londynu stamtąd część nas do Gdańska , My z Kurcze-kurcze do Krakowa. Po długiej podróży lądujemy w podkrakowskich Balicach. Super przygoda za nami.
Powrót
Przejdź do Galerii Rejsu