Tym razem telefon zadzwonił końcem maja, że w czerwcu trzeba przeprowadzić S/Y Legend III prawdopodobnie z niewielkimi uszkodzeniami do Szczecina. Standardowo, podzwoniłem, zebraliśmy załogę i ruszyliśmy na lotnisko. Katowice-Oslo-Bergen. Na miejscu znaleźliśmy jacht zacumowany z listem od poprzedniego kapitana. Dawno nie widziałem tak dobrze skalrowanego i posprzątanego jachtu. I tu należą się pokłony poprzednikowi.

Cóż, robimy zakupy, ształujemy, oglądamy, podzieliliśmy się obowiązkami. Z silnikiem średnio – ale potrzebujemy go tylko do manewrów- na tyle da radę. Gorzej z jarzmem sztagu, całkowicie pęknięte. W tym stanie nie nadaje się by go wyprowadzić na otwarte morze. Większy sztorm i zgubimy maszt. Dzwonię do armatora, ustalamy co i jak, jeszcze parę papierów do uzupełnienia. Umawiamy się na naprawę w małym porcie przed Bergen lecz dopiero za dwa dni. Podejmuję decyzję, że płyniemy do Bergen może tam coś wcześniej znajdziemy. Wypływamy znowu radości są choć to dopiero Fiordy.

W Bergen nie udało się nic znaleźć, więc wieczorem impreza wśród innych jachtów z ich załogami. Wczesnym rankiem wychodzimy na umówioną naprawę. W warsztacie tylko spawają nam jarzmo – całą resztę wykonujemy własnymi rękami. Silnika nie ruszmy. Legend III gotowy jest do drogi powrotnej do Polski w kilkanaście godzin później. Wyspani, wypoczęci, najedzeni wychodzimy. Najpierw fiordy kursem na południe, południowy zachód, by po kilku godzinach wyjść na otwarte Morze Północne.

Ech ile to było radości na pokładzie… płyniemy pod wiatr. Po 36 godzinach rejsu jesteśmy niedaleko wejścia na Skagerrack, śpię i słyszę, że przychodzi wiadomość na navtex, kolega czyta poczym mnie budzi i pyta Grucha co to znaczy gale warning ?  Wiedziałem !!! cholera wiedziałem!!! Przeklęte miejsce – to ostrzeżenie sztormowe odpowiadam wstając. Patrzę na datę i godzinę nadania wiadomości – sprzed 11 godzin – brawo. Wychodzę na pokład – już go widać i czuć… dookoła zrobiło się szaro rośnie fala i tężeje wiatr. Mamy mało czasu. Wydaje komendy na przygotowanie jachtu do sztormowania. Siadam w nawigacyjnej sprawdzam najbliższe porty – za płytko nie wejdziemy. Włącza się UKF-fka – ostrzeżenie sztormowe dla akwenu, na którym właśnie jesteśmy. Jeżeli to możliwe wszystkie jednostki są proszone o schronienie się w najbliższych portach. Przemek (I oficer) próbuje wywołać najbliższy port żeby uzgodnić czy można próbować – choć mapy pokazują, że za płytko. Z aktualnej pozycji mam przy tej prędkości 4 godziny do tego portu – i tak nie zdążę dmuchnie lada moment. Okazuje się, że UKF-ka ma zwarcie przełącza się na słabsze nadawanie przy próbie połączenia – hmmsuper..

„ All stations All stations this is polish sail bout Legend III Can You hear me?”

„ All stations All stations this is polish sail bout Legend III Can You hear me?”

Cisza … wszystko jasne nie słyszą nas.

Dobra II ref na Genui (a w zasadzie to zmniejszamy ją na rolerze do minimum) zaczyna mocno wiać, idziemy pod wiatr. Schodze pod pokład do nawigacyjnej. Przy sterze Superman – patrzę na chart ploter – płyniemy kursem kolizyjnym 95-100 stopni w kierunku brzegu. Superman – trzymaj 120 !  – Jest 120! Pada odpowiedź. Sternik na pokładzie tuż przy kole sterowym posiada swój własny kompas. Patrzę na chart ploter – 90 stopni płyniemy w kierunku brzegu! Co Jest! Superman daj 20 stopni na prawą burtę… widzę, że kręci, widzę, że sprawdza i melduje – Jest 20 stopni na prawą burtę, mam 140 stopni. Patrzę na chart ploter – 100 stopni dalej kurs kolizyjny. Chart ploter sprzężony jest z GPS pomyłka raczej nie wchodzi w grę. Dobra Chłopcy Silnik cała naprzód!  Odpalony –  nie wielka poprawa w związku z tym, że słaby jest. Jacht płynie nieco ostrzej do wiatru… Wszystko jasne mamy potężny dryf od fali i wiatru. Wychodzę na pokład  – szaro wieje coraz mocniej. Biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw podejmuję decyzję o sztormowaniu z wiatrem. Wydaję komendy Legend III odwraca się o 180 stopni – sztormujemy kontr kursem płynąc z wiatrem i fala. Drogę na wysokość Stavanger pokonujemy w kilka godzin. Cumujemy w tananger – jest niedziela w nocy. Nieważne, że straciliśmy wiele mil, ważne, że wszyscy jesteśmy bezpieczni. Kilkanaście godzin później wychodzimy w morze i jakiś czas później Legend III opuszcza Morze Północne, kierując się na południe w cieśniny duńskie. Po drodze zaglądamy do Kopenhagi by odpocząć i pooglądać to miasto.

Sprawdzamy prognozy i wychodzimy 24 godziny później. Już na Bałtyku powtórka z rozrywki zaczyna kiwać i dmuchać, Legend wali szuflady raz po raz fale wchodzą na pokład. Sztormowo ale dajemy radę. W pewnym momencie Przemek zauważył, że roler Genui odstaje od diametralnej jakieś 25 cm – sporo, oglądamy, proszę by koledzy dokręcili ahtersztag –urwali korbę, nie było luzu – hmm … niedobrze, w takiej sytuacji przy większej fali i mocniejszym powiewie możemy stracić maszt. Wyspawane jarzmo po ostatnim sztormie i przebytej drodze dopasowało się do kadłuba, wygięło 5 cm w tył i to wystarczyło by powstał luz, który dało się zaobserwować. Poprosiłem o jeszcze większe zmniejszenie powierzchni żagla- cholera płyniemy na granicy dryfu… za wolno – uruchomiliśmy silnik. W dolinach fali słychać jak wysiada przekładnia… i jak tu płynąć… Oszczędzam silnik, żagiel i maszt ile tylko się da. Parę godzin później zmęczeni tym mordowaniem każdej mili morskiej wchodzimy na tor podejściowy do Świnoujścia. Biorę telefon do ręki zgłaszam, że mam kłopoty z silnikiem, i będę sobie pomagał żaglem być może. Pan jest nieprzyjemny i burczy, że jego interesują tylko duże jednostki powyżej 24 m, wiec grzecznie odpowiadam, że nie będzie mu pewnie tak miło, jeżeli tak się zdarzy że będzie miał dwie takie jednostki, jedną wychodzącą drugą wchodzącą w główki a między nimi jacht żaglowy nie odpowiadający za swoje ruchy…zrozumiał – proszę wywołać mnie na 16 tym przy pierwszej boji podejściowej – Mam niesprawną UKFkę odpowiadam – da się wyczuć irytację..  To dobrze, że pan ma chociaż żagiel, proszę dzwonić – pada odpowiedź… no nie będę go wyprowadzał z błędu, że tak naprawdę płyniemy z nożem na gardle patrząc niespokojnie na nasz maszt. Mija 2 godziny – cumujemy bezpiecznie w Świnoujściu. Telefony do rodzin wszyscy się cieszą. Rozpoczynamy wieczór kapitański. Bal trwa do rana – no nie powiem jakoś dziwnie się czułem na drugi dzień – nawet zimne piwo w Szczecinie nie smakuje – ciekawe czemu…

Żegnamy się wieczorem z Marcinem i Michałem dla których przeprowadzaliśmy jacht. Legend III spokojnie kołysze się stojąc na cumach w basenie portowym. Wracamy do domu.

Powrót

Przejdź do Galerii Rejsu