Jeżeli mnie pamięć nie myli sezon żeglarski w szacownym roku 2013 rozpoczął się w kwietniu , a raczej jakoś w jego połowie – przyszedł sms od kolegi… konkluzja.. ”trzeba przeprowadzić s/y Jagiellonię z Sines w Portugali do Santander płn. Hiszpania”. Czas zaczyna szybciej biec – trzeba zebrać załogę , przygotować i ogarnąć wiele spraw . Między czasie dzwoni koleżanka z poprzedniej pracy i proponuje mi udział w dokumencie, który chcą wspólnie ze swoimi znajomymi nakręcić. Ma się nazywać  „Cena wolności” – plan i projekt mi się podoba. Międzyczasie formuje się trzon załogi i powolutku pomalutku… Tak więc ostatnie ustalenia między mną,  armatorem , załogą. Mamy dwa tygodnie, żeby wszystko ustalić ,załatwić przygotować. 

Czas mija szybko i nieubłagalnie – Lecimy w trójkę jako forpoczta : Ja ,Superman  – który obejmuje stanowisko I – wszego oficera i Asia – nasza załogantka – wesoła, zawsze uśmiechnięta – ogarnia tysiąc spraw. Jak się później okaże razem wszyscy przeżyjemy świetne chwile, pełne śmiechu, zwykłej ludzkiej radości, chwile strachu, i zwykłej jachtowej codzienności – JEDNYM SŁOWEM PRZYGODA !!!!

Dzięki Jackowi przechodzę „serię szkoleń” i zbieram wiele istotnych informacji na temat jachtu, jego stanu technicznego, rzeczy które trzeba sprawdzić , naprawić , wymienić ,etc.  Jacek to istotna skarbnica wiedzy o Jagielloni – widać od razu, że kocha Ją całym sercem i zawsze jest dla niego drugim domem. Ostatnie wskazówki od Michała, ostatnie ustalenia i nadchodzi dzień wyjazdu…

Lecimy  z Katowic do Londynu stamtąd po kilku godzinach czekania prosto do Lizbony. Przygoda !! dzieje się !!! J Lądujemy , późno już brak jakiego kolwiek transportu do Sines gdzie czeka na nas S/Y JAGIELLONIA drewniany kecz z bogatą historią –wśród żeglarzy osławiony tymi dobrymi historiami i opiniami ale i niosący w swoim losie żeglarskim te mniej przyjemne zdarzenia i opinie.  Jaka będzie dla mnie..? Jaka będzie dla nas? .. Czy to będzie spokojny, bezpieczny rejs..?  Czy dane nam będzie tyle wejść ile wyjść..? takie pytania rodzą się w głowie myślę każdego kapitana i jego pierwszego oficera.

Tak więc lądujemy w Lizbonie późnym wieczorem. Pora uniemożliwia nam szybki i łatwy transport do Sines. – Jak to historie w każdej przygodzie spotykamy sympatycznego anglika – już nie pamiętam jego imienia – lecz przesympatyczny facet który pożycza na lotnisku tuż przed nami ostatni wolny samochód i proponuje, że w zaistaniałej sytuacji podwiezie nas na miejsce bo i tak jedzie w tamtym kierunku… HAHAHA–  gdybyście tylko mogli widzieć jak wszyscy spakowaliśmy się do malutkiego samochodu z rowerem ww jegomościa jego bagażami i tonami naszych jakże nie wielkich bagaży. Jechaliśmy jak sardynki w puszce ale za to w przemiłej atmosferze rozmawiając o wszystkim i śmiejąc się do łez.

Do portu dojeżdżamy około 2 giej w nocy… Jagiellonia stoi dumnie kołysząc się na cumach przy ostatnim wielkim pirsie. Jest największym jachtem w tym porcie do tego drewnianym dwumasztowym, pięknym opalem. Jest noc .. cisza – pierwsze wrażenie jest oszołamiające… aż słychać nasze emocje gdy powoli wchodzimy na pokład jachtu , który stanie się naszym domem na najbliższy czas… Po jakimś czasie siadamy na deku, jest ciepła ciemna noc, takielunek się tłucze w rytm kołysania fali portowej, drewno skrzypi… moja bajka… Siedzimy jeszcze jakiś czas, popijamy drinka – od jutra czeka nas mnóstwo pracy na jachcie.

Wstaje piękny dzień gdzieś w Portugali, od rana krzątamy się z Supermanem przy jachcie.. mamy 2 lub 3 dni do zebrania załogi. Cały ten czas przeznaczony jest na prace przy jachcie. Pracujemy ciężko w gorącym powietrzu… trzeba sprawdzić wszystko co możliwe, wszystko co tylko się da poprawić, nasmarować a wszystko po to by dobrze przygotować jacht do wyjścia w morze. Wyciągamy wszystkie żagle, oglądamy każdy, wybieramy najlepsze. Zaglądamy w każdą szparę i wolny luk, układamy, przekładamy, ształujemy, naprawiamy, smarujemy –  ciężka praca ale jakże przyjemna –wieczorem odrobina porto nie zaszkodzi.

Na drugi dzień wzywamy mechanika – trzeba naprawić pompę wody zewnętrznego obiegu chłodzenia silnika – cieknie bardzo – sami nie damy rady.. jeszcze sprawdzenie oświetlenia, parę wyjazdów na top głównego masztu i saling. Powoli zjeżdża się załoga, wszyscy włączają się do pracy. Robota i przygotowania idą pełną parą ..aż miło popatrzeć.

Po dwóch dniach jesteśmy w komplecie- ostatnie ształowanie jachtu, bierzemy wodę, tankujemy paliwo, zawężona cyrkulacja w akwenie portowym żeby wiedzieć co i jak … i …cóż małe niedopatrzenie naszego portugalskiego mechanika (mniejsza o szczegóły )i upss..dzisiaj nie wypłyniemy …L. Tak wiec zostajemy na noc w porcie.

Rano następnego dnia o godzinie 10 00 S/Y Jagiellonia wychodzi w morze. .. Na morzu cóż to moja bajka pięknie co przeżyliśmy i co zobaczyliśmy zostanie w naszych sercach. Zdjęciami dzielę sią tu z Państwem – choć wiem, że nie oddadzą wszystkiego co zobaczyliśmy i przeżyliśmy.

Warunki atmosferyczne i  nautyczne nie pozwoliły nam osiągnąć uzgodnionego celu. Po drodze zwiedziliśmy i zobaczyliśmy co tylko się dało wykorzystując przymusowe postoje w portach.  Po wykorzystaniu całego czasu jaki mieliśmy do dyspozycji odprowadziliśmy Jagiellonię maksymalnie na północ jak się dało choć przyznam szczerze ,że nie był to „stumilowy krok”.  Podczas naszej podróży odwiedziliśmy: Sines, Lizbonę ,Peniche i Nazare…

Szczęśliwie wróciliśmy wszyscy do domu… szkoda tylko , że nie udało się skończyć tak dobrze zapowiadającego się dokumentu… hmm może to właśnie jest między innymi cena wolności…

Powrót

Przejdź do Galerii Rejsu